Coś ci powiem, związek to kompromisy, zaufanie, w zdrowiu i w chorobie , w bogactwie i w biedzie. Jak coś idzie źle, to trzeba rozmawiac, komunikacja to bardzo wazna sprawa. Skok w bok to pójscie po najmniejszej linii oporu, taka łatwizna i przeciez trzeba jakos zdrade usprawiedliwic, wiec wymysla sie i stwarza sztuczne problemy. Zycie nie jest usłąne różami, al jak sie łączysz z kims w pare, to należałoby tego gniazda pilnowac i o nie dbac. A jak coś idzie nie tak, to tchórze uciekają i wyzalają sie w posciel kochanki/kochanka.
adrenbalina54, nie ma na swiecie takiego związku, w ktorym zawsze i wszedzie jest wszystko ok. I tak jak juz napisalam wczesniej - nie podoba sie, to trzeba sie rozstac i zamieszkac samemu, co to za sztuka wskoczyc pod kołdre komus innemu? Asekuracja? Szkoda dzieci. A o nich sie wtedy nie mysli... To jest taki smutny egoizm. Najgorsze wydanie.[/quote]
Tak, w pierwszej linijce masz rację, Ja wychodzę z założenia, że pójdę raz na bok złapie syfa albo coś więcej i jak ja si e wytłumaczę dzieciom z tego? Co im będę mógł powiedzieć, że tata miał chwilową słabość. Ojciec nie powinien mieć takich chwil. Po drugie widziały gały co brały. Nikt nie kazał im się chajtać po 2 miesiącach. Powinni pomieszkać kilka lat i dograć wszystko co jest możliwe na tym poziomie. Ale zazwyczaj jest inaczej dziewczyny chcą się wyrwać z domu i wychodzą za mąż szybko, nie wyszaleją się i potem tak się kończy. Ja miałem 31 lat jak mnie usadzono na D...e. I tak mi zostało.